wielbiam się malować, ale nie znoszę demakijażu. Zmywania tego co w ciągu dnia nakładam na twarz. Po pierwsze najczęściej czynności ta ma miejsce dość późnym wieczorem kiedy
w końcu mam chwilę, żeby się umyć, przed padnięciem do łóżka, jestem już wtedy tak wykończona, i najchętniej bym chciała żeby zrobił ktoś to za mnie, żeby ktoś mnie umył, przebrał w piżamę i położył spać. Cudowne wspomnienia z dzieciństwa. Po drugie, ten dość skrzętnie przygotowany, rano makijaż, dorabiany jeszcze w ciągu dnia, osiągając już więcej niż jedną warstwę, wcale nie tak łatwo chce zejść. Powiem więcej to jakaś zmora. Najgorsze jest to, że notorycznie wstawałam rano, i mimo tego, że stosowałam na noc mleczka, toniki, waciki, i inne zmyślne specyfiki, rano wstawałam z cieniami po tuszu pod oczami, niczym miś panda. Masakra, przecież wydawało mi się że wieczorem już tak się umęczyłam, że nie miało prawa zostać na mojej twarzy ani gramy makijażu. Ach jak bardzo co poranek zaliczałam zdziwienie. Firmy kosmetyczne, oferują oczywiście wiele produktów, tylko ja chyba jakoś nie mogłam znaleźć nic dla siebie.
Co na demakijaż?
W końcu swojemu mężowi podebrałam żel do mycia twarzy. Był to przypadek, mi wszystko się skończyło, taka banalna sytuacja. Zdziwienie było większe niż to rano, oprócz trochę męskiego zapachu, szybko, łatwo i przyjemnie pozbyłam się całego makijażu. Wstaje rano patrzę i też nic. Pobiegam do pierwszego lepszego sklepu, nie zwracając szczególnej uwagi na nazwy firm kosmetycznych kupiłam chyba z trzy różne żele do mycia twarzy wszystkie okazały się super. Do codziennej pielęgnacji dodałam jeszcze krem pod oczy, żegnaj misiu panda.